Kredi
|
Wysłany:
Czw 21:34, 05 Kwi 2007 Temat postu: Bitwa <Monolog> |
|
Moje pierwsze opowiadanie tutaj Mimo iż nie wygląda to jak opowiadanie dramatyczne to uważam ze trochę traci dramatem. Dramatem jakim jest bitwa oraz uczucia jednostki na tle wielkiej batalii. Jest to bardziej monolog niż opowiadanie.
W wielkiej bitwie na polach Amigod stałem w pierwszym szeregu. Z tej pozycji bardzo dobrze widziałem tych z którymi mamy walczyć. Wtedy na tych polach stoczyliśmy walkę z zielonoskórymi, W Pierwszym szeregu stali najtwardsi, ubrani w fantazyjne pancerze oraz hełmy budzące grozę. Cisze przerwał dźwięk orkijskiego rogu i rytmiczne uderzenia wybijane na orkijskich bębnach. Do tej melodii, a raczej rytmu przyłączył się szczęk miarowego uderzania metalu o metal, to orkowie bili się swoją bronią po tarczach i zbrojach. Rytm przyśpieszał i natężał się a to tylko po to by w kulminacyjnym momencie z kilku tysięcy orkijskich gardeł wydobył się przerażający ryk, ryk zwycięstwa. Orkowie z tym rykiem, rzucili się w szaleńczy pęd ku naszym szeregom. Ziemia drżała a orkowie biegli rycząc, nawet nie wiem kiedy się znaleźli miedzy nami. Masywne sylwetki dzierżące broń wielkości małych dzieci, siekli, rąbali i zgniatali nasze siły z taką łatwością jak robi to dziecko gdy niszczy zbudowany przed chwilą zamek z piasku.
Wypatrzył mnie, masywniejszy niż wszyscy, czarny ork z ogromnym toporem. Był tak ogromny że sam zielonoskóry musiał go trzymać w obu łapach. Zakręcił styliskiem nad głowa a ostrze zafurczało w pędzie przecinając powietrze. Wyprowadził mocny zamach. Gwałtownie uskoczyłem a ostrze wbiło się do połowy w ziemie, ork zaryczał i wyprowadził zdradliwe cięcie w moją stronę, zasłoniłem się tarczą i od razu pożałowałem mojego ruchu. Uderzenie było tak mocne ze jego siła posłała mnie dwa metry dalej po czym upadłem na ziemie. Tarcza nie nadawała się do użytku, była strzaskana a okucia powyginane. Wstałem, złapałem miecz pewnie w obie ręce i czekałem na ruch mojego wroga. Ten spojrzał tylko, tak jak się patrzy na rozdeptanego robaka i ruszył dziarsko w moją stronę. Wykonał potężny zamach zza siebie i wyprowadził cios, przeszedłem pod ostrzem i wbiłem sztych mojej klingi głęboko w brzuch adwersarza, przekręciłem ze dwa, trzy razy i z trudem wyciągnąłem ostrze z stojącego jeszcze trupa. Krew sikała, a nie była to zwykła krew... jej kolor był inny bo czarny, a czarny nie jest odpowiednim kolorem dla posoki. Dość szybko chaos walki do mnie wrócił, wypatrzyłem następnego wroga i pognałem w jego kierunku. Niestety w porę wypatrzył mnie inny ork i jednym celnym ciosem sprawił że przeleciałem nad ziemią i upadłem jakieś pięć, może sześć metrów od mojego celu, miałem trudności z oddychaniem i poruszaniem, przed oczami tańczyły mi mroczki i powoli opuszczały mnie siły, a potem nastąpiła ciemność...
Gdy się obudziłem przygniatał mnie jakiś ciężar, gdy poczułem czucie w rękach i wróciła mi zdolność ruchu zrzuciłem to co leżało na mnie, był to człowiek. Miał cały rozpłatany bok i widziałem jego wnętrzności. Poczułem jak żołądek wykręca się we wszystkie strony i zwymiotowałem. Kolana zaczęły mi drżeć z tego wysiłku lecz nagle dotarło do mnie że już po bitwie. Było tak nienaturalnie cicho... ale nie na długo. Po kilku minutach zaczęły się pojękiwania rannych, postękiwania co bardziej wytrzymałych oraz krakanie wron. Popatrzyłem na pogorzelisko, gdziekolwiek nie spojrzałem krew, stosy ciał i resztki uzbrojenia. Jak na zawołanie chmury zaczęły się robić czarne i zaczął z nich siąpić zimny, ale kojący deszcz... Czemu po bitwie zawsze pada deszcz? |
|