Gold
|
Wysłany:
Czw 19:53, 15 Cze 2006 Temat postu: Żywioły Yrael/ prolog/rodział 1 |
|
Prolog
Dzień powoli chylił się ku końcowi i pomarańczowa tarcza słońca zaczęła ustępować miejsca księżycowi.
Na polanie za wioską zgromadzili się wszyscy mieszkańcy. Usiedli w kole wokół ogniska, którego płomienie buchały na kilka metrów górę, rzucając czerwone blaski na ich zniecierpliwione twarze. Dziś pierwszy dzień wiosny. A co się z tym wiązało?
Tak w ten, jak i w każdy inny pierwszy dzień wiosny do wioski przybywała karawana kupców, a wraz z nimi człowiek najbardziej wyczekiwany – bajarz. Odgłosy rozmów ucichły, kiedy jego starcza sylwetka pojawiła się w kręgu światła ogniska. Wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco. Jaką historie opowie tym razem? Może bajkę, legendę? A może coś co zdarzyło się naprawdę?
Zasiadł na kamieniu specjalnie dla niego przygotowanym, swoja drewnianą laskę ułożył na ziemi i potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Odchrząknął i zaczął mówić:
- Witajcie! Chłopcy i dziewczęta! Kobiety i mężczyźni! Oraz zwierzęta! – dodał z lekkim uśmiechem, patrząc na psa, zasypiającego u stóp jakiegoś chłopczyka. Zebrani zaśmiali się cicho.
- Mam już ponad dziewięćdziesiąt lat, – kontynuował – a moja kariera bajarza dobiega powoli końca, tak jak i moje życie. Przybyliście tu, aby zapewne usłyszeć zapierającą dech w piersiach historię o heroicznych bohaterach?
Niektórzy pokiwali głowami.
- I taką Wam opowiem. Nie wypadałoby gdybym coś tak ważnego w dziejach całego Yrael zabrał ze sobą do grobu. Bo wierzcie mi…mało kto pamięta historie sprzed niemal stu lat! Historię prawdziwą! Chociaż jak mniemam każdy z Was słyszał o wojnie 20-letniej i Mocy Czterech Żywiołów?!
Nikt nie odpowiedział, choć każdy wiedział o czym bajarz mówi, a mało kto miał odwagę wspominać te zamierzchłe czasy, gdyż wzbudzały one lęk w każdym.
- Czyli wiecie o czym mowa. Ale mam pewność, że nikt z Was nie zna prawdziwej wersji tych wydarzeń!
A więc…opowiem Wam historie do samego początku aż do końca, zajmie nam to dużo czasu, mam nadzieję, że nie całą noc! Opowiem Wam historie o największej wojnie jaką widział świat a potem o…ludziach, którzy poświęcili siebie w imię tego, czego bronili. O ludziach postronnych, normalnych, takich jak wy czy ja! O ludziach, którym zawdzięczamy ziemię, na której stoimy, i którzy powierzyli swój los pewnej szkatułce, Sercu Yrael!
A oto ta historia!
Zaczęło się od…początku tak właściwie to nikt nie pamięta, nawet ja. Zaczęło się od waśni z ludami Zamorza, która wywołała wojnę. A o co była? Nie wiadomo. Panujący wtedy w Yrael, świętej pamięci władca…Elyadar mu było na imię. Potężny był z niego król i równie wspaniały wojownik!
Zamilkł na chwile, myśląc nad czymś głęboko, wspominając zamierzchłe czasy, po czym przemówił ponownie:
- Ale…przy czym to ja byłem? A! Właśnie! Wybuchła wojna! W Yrael nie traktowano jej zbyt poważnie, gdyż Zamorze nie było znane z waleczności, ani tym bardziej z dobrych wojowników. I tu był nasz błąd. Zaatakowano nas z siłą jakiej nikt się nie spodziewał. Nawet sama ówczesna Wielka Czarownica Oonagh! Wojna trwała i trwała a końca jej widać nie było. Pochłonęła miliony istnień, a końca jej widać nie było. Nie wiadomo jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie Oonagh, która wezwała na pomoc Moc Czterech Żywiołów: Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza. Mimo, iż dzięki tej pomocy wygraliśmy, a wojska Zamorza wyniosły się na zawsze z terenów Yrael, skutki ich „potopu” oraz wielokrotnie użytej potężnej magii widać do dziś. Choćby w Dolinie Płaczu, gdzie Moc Żywiołów została użyta. Kolejnym tragicznym skutkiem były wytwory magii, pozostałości po Wielkiej Wojnie Dwudziestoletniej – samowolne krople żywiołów. Oonagh, na nasze szczęście, dzięki pomocy królewskiej krwi stworzyła Szkatułę, gdzie chciała zamknąć tą niebezpieczna moc. Jednak nie było to takie łatwe. Potrzeba było czegoś więcej niż tylko Krew królewska – samego Serca Yrael. Poświęcenie go kosztowało nas więcej niż Wielka Wojna. W końcu udało się Czarownicy przekręcić klucz w Szkatule. Strzeżona była dniami i nocami przez zastępy magów. Gdyby trafiła w niepowołane ręce sprowadziłaby zagładę na Yrael.
Uwolniona magia mimo tego żyła w kraju dalej i nękała jego mieszkańców. Nazwano ją Wolna Magią. Kiedy zdała sobie sprawę jaką moc posiada postanowiła wykraść Serce zamknięte w Szkatule. Na ich czele stanął Mrok, a władał przerażającymi stworzeniami zwanymi Cieniami, wytworami samej śmierci.
Wtedy król podjął decyzję: Oonagh miała wybrać tych, którzy dostarczę Szkatułę do Królestwa Elfów, którzy podążą przez Góry Tyrolskie, krainę Thaar i Orlath – miasto początków. Mieli ochraniać Serce Yrael własnym ciałem i, jeśli zajdzie taka potrzeba, oddać za nie duszę.
Teraz kolej na najdłuższą część historii. Opowiem Wam teraz o śmiałkach, którzy podjęli się tego heroicznego zadania i o kroplach Żywiołów, które umknęły Oonagh. – westchnął cicho. – Czeka nas długa noc.
Rozdział I "Wybrańcu Oonagh"
Wysoko, tam gdzie nie sięga nawet ludzkie oko, na samym szczycie Białej Wieży, której czubek ginie gdzieś w kłębach białych chmur rozbłysło jasne światło. Jego blask oblał całą stolicę Yrael – Yr, świetlistą fala popłynęło po całej krainie i rozlało się niczym rzeka w nowym korycie, łapczywie łykając najmniejszy nawet kawałek wolnej przestrzeni, a później zniknęło tak nagle i niespodziewanie, jak się pojawiło.
Opal wystraszona i zaciekawiona tym dziwnym zjawiskiem wybiegła przed dom, jednak po magicznej fali nie pozostało ani śladu. Rozejrzała się dookoła i kiedy nie ujrzała żadnej podejrzanej zmiany, nadal lekko wstrząśnięta wróciła do domostwa, gdzie z kuchni nawoływała ją matka.
Dokładnie kilka mil na zachód niejaki Owen wraz z bratem Adrienem uczynił dokładnie to samo, z dziedzińca wpatrując się w jasne, letnie niebo.
Podobnie uczynili Eoin, Arnon i Amnhor, zamieszkujący różne części krainy.
Każdy z nich, zupełnie obcy wobec siebie i nie powiązany żadną więzią, wracając do swoich komnat, izb, czy pokoi zastało w nich zapieczętowane królewską pieczęcią pergaminy. Każdy taki sam i z tą samą treścią.
***
Aidan stał na środku swojej komnaty uważnie śledząc treść listu, który przed chwila leżał na blacie stołu. Im więcej słów chłonęły jego oczy, tym robiły się większe i większe rosło w nich przerażenie. Przeczytał list jeden raz, potem drugi i trzeci, aż w pełni zrozumiał jego znaczenie.
Pergamin wypadł mu z drżących rąk.
A więc taką oto przygodę los postawił mu na drodze? Miał się udać do Yr, aby razem z innymi wyruszyć w podróż życia. Odetchnął głęboko i spojrzał przez otwarte okno w dal, na jego rodzinny dom, Garret, małe miasteczko na północy Yrael.
Miał je teraz opuścić i nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek dane mu było tu powrócić.
Nadal oszołomiony usiadł na drewnianym krześle, który zaskrzypiało cichutko pod jego ciężarem.
Przez sekudnę przeszło mu przez myśl, że ten list może być
równie dobrze głupim żartem. Niestety, nie był to żaden kawał. Pieczęć królewska, teraz przełamana, była jak najbardziej prawdziwa.
Przeczesał nerwowo krótkie, ciemne włosy. Ze wstydem stwierdził, że odkąd ogłoszono wieść o misji dostarczenia Serca Yrael do Wielkich Duchów, w jego duszy rosła obawa, że on może zostać wybrany jako jeden z…kim właściwie byli? Bohaterami? Czy owcami rzuconymi na pożarcie zgłodniałym Cieniom?
- Nie bądź głupi Aidan. – powiedział do siebie na głos, podrywając się z krzesła. – Powinieneś być dumny. Ty, zwykły syn kupca zostałeś Wybrany przez Wielką Oonagh!
„Więc dlaczego nie jesteś?” – spytał cichy głosik w jego głowie.
Odpowiedź na to pytanie była prosta: bał się.
Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi. Drgnął obracając się w stronę drzwi.
- Kto tam? – spytał.
- To ja, Owen. – rozległ się cichy głos jego brata. Wydał mu się jakiś taki dziwny, roztrzęsiony. Kiedy drzwi uchyliły się i w progu stanął Owen z niewyraźną miną. Ni to skrzywioną ni smutną.
Aidan zawsze się dziwił jak on i jego brat mogli być rodzeństwem. Zawsze się różnili. On był raczej średniego wzrostu, szczupły i mimo wieku lat dwudziestu miał nadal chłopięcy wyraz twarzy. Zawsze stał w cieniu brata, który w przeciwieństwie do niego był odważniejszy, przystojniejszy, a wiejskie dziewki oglądały się za nim, z zachwytem patrząc na nieprzyzwoicie długie, jak na mężczyznę, włosy Owena, które, brązowe niczym kasztany wiosną, opadały miękkimi falami na łopatki. A mimo to kochali się i byli sobie bliżsi niż by się to mogło wydawać.
- Coś się stało? – spytał Aidan. – Wyglądasz na chorego bracie?
- Ja...nie. – zaczął ten z zakłopotaniem, co było u niego niepodobne. – Znaczy się…
- Co się stało? – powtórzył Aidan, tym razem lekko podenerwowany.
- Ja…ja dostałem list. Ze…stolicy – to mówiąc uniósł rękę z białym pergaminem i królewska pieczęcią na nim. Aidan przełkną ślinę.
- Widzę, że razem udamy się do Yr. – po czym uśmiechnął się na wpół smutno, na wpół pocieszająco.
***
Opal gnała na swym siwku, nisko pochylona nad jego grzywą, która bez litości smagała ja po zapłakanej twarzy. Z oczu ciekły jej łzy, które spływając po jasnych, usianych piegami policzkach, porwane siłą wiatru, odrywały się do niego. W powietrzu powiewały jej gęste, długie, hebanowe włosy. Kiedy wjechała na wysokie wzgórze zatrzymała się i po raz ostatni spojrzała na rodzinną wieś, w której spędziła całe swoje życie. Czy kiedyś tu wróci? Przyrzekła sobie, że tak. I to jak najszybciej, gdy tylko wykona powierzoną jej przez króla misję. Otarła rękawem koszuli łzy i zacisnęła wargi. Musi być twarda. Czeka ja jeszcze daleka droga do Yr. Nie może się mazać.
Z ogromnym żalem w oczach spojrzała po raz ostatni na dom, przed oczami przeleciało jej całe dotychczasowe życie spędzone u boku kochających rodziców i pięciorga braci.
Westchnęła cicho i spięła konia.
Czas ruszyć w drogę.
***
W kierunku Rozstaju zbliżało się dwóch jeźdźców. Jeden z północy, drugi z południa. Byli coraz bliżej siebie, gnając na swych koniach, aż w końcu się spotkali. Obaj byli mężczyznami, mniej więcej w tym samym wieku. Jeździec z północy zwał się Arnon był blondynem, niezwykle dumnym i lubił się przechwalać, lecz potrafił być wierny i honorowy. Drugim jeździłem był Amnhor. Przystojny w drapieżny sposób, chytry, podstępny, lecz wspaniały wojownik i przyjaciel.
Spojrzeli na siebie z uwagą, lustrując się nawzajem wzrokiem. Obaj zastanawiali się, czy spotkali się tu przypadkowo, czy to los postawił ich sobie na tej samej drodze.
W końcu podali sobie ręce i wymienili imiona. Pierwsze lody zostały przełamane.
- Dokąd podążasz Amnhorze? – spytał Arnon.
- W kierunku stolicy. – odparł ten, choć niufnie.
- Ja też.
Arnon rozejrzał się uważnie dookoła, jakby szukał kogoś, kto mógłby ich podsłuchać, po czym szepnął nachylając się ku Amnhorowi. Ten przyjrzał mu się podejrzliwie, ale też się pochylił.
- Jedziesz może…drogi Amnhorze w sprawie pewnego listu od króla? – tu spojrzał nowo poznanemu w oczy. Odpowiedziało mu kiwnięcie głowy. Na twarz obojga wpłynął uśmiech. Oto ich losy połączyły się w przedziwny sposób i tak samo dziwnie miały się rozłączyć.
***
Kiedy tylko Eoin dostał list, w jego sercu zapanowała od dawna nie goszcząca w nim radość i euforia. Oto nadarzyła mu się okazja, aby wyrwać się z tego nieprzyjemnego miejsca, jakim był Ośrodek Szkolenia Magów Serca Yrael. Kiedy opuszczał to znienawidzone przez siebie miejsce, nawet specjalnie nie żegnał się z mistrzami. Chciał jak najszybciej znaleźć się jak najdalej stamtąd, jak najdalej od zimnego zamku. Od pięciu lat czekał na ten wspaniały moment, od kiedy rodzice posłali go do akademii.
Teraz kiedy patrzył na posępne ciemne mury, czuł się wolny i szczęśliwy, że mógł je opuścić.
Ruszył w mozolną drogę, bo piechota, ku stolicy, gdzie wezwała go Wyrocznia. Ta sama Wyrocznia pięć lat temu skazała go na naukę, odkrywając w nim jedną z Kropli Żywiołów, która jej umknęła. Była to Kropla Powietrza. A teraz Wielka Oonagh dała mu pretekst do odejścia.
Jak wielkie było jego szczęście, tego nawet najsprawniejsi pisarze nie potrafiliby by opisać.
***
Oonagh pochyliła się nisko nad blatem stołu i pogładziła opuszkiem palca jego gładka taflę, która pod wpływem dotyku czarownicy zmarszczyła się, niczym morze przed burzą.
Oonagh była Wyrocznią, sławną na cały kontynent Czarownicą. Była tą, która uratowała Yrael przed zagłada i okiełznała moc Żywiołów. Wyglądała jak typowa Czarownica, nie różniąc się niczym od swoich sióstr; powłóczyste,białe suknie, mnóstwo bransoletek, które brzęczały cicho przy każdym ruchu jej rąk, z szyi zwisało jej pełno magicznych talizmanów, zębów podejrzanych stworzeń i ptasich piór. I oczywiście była piękna. Na całym kontynencie nie znalazłbyś, drogi czytelniku, brzydkiej czarownicy. Takie nie istniały. A nawet jeśli istniały, za pomocą magii dodawały sobie urody.
Oonagh była najpiękniejszą z nich i najsilniejszą. To właśnie czyniło ja TĄ Wielką Czarownicą.
Odgarnęła dłonią opadające na zwierciadło długie, złote włosy, bransoletki zabrzęczały cicho. Czarownica nabrała powietrza i dmuchnęła delikatnie na taflę lustra. To zaś zafalowało i zmieniło swój kolor na ciemny granat. Oonagh zamknęła oczy i cicho szepnęła:
- Ukarz mi.
Jej głos zadrżał delikatnie pod wpływem mocy wydobywającej się z jej ust.
Tafla lustra ponownie zmieniła kolor, tym razem ukazując czarownicy sześciu podróżników, którzy stali na dziedzińcu pałacowym, zdezorientowani rozglądali się dookoła.
Ponownie dmuchnęła na obraz, ten rozmył się i znikł, a tafla lustra ponownie stała się gładka i nieruchoma. Oonagh wyprostowała się, na jej ustach pojawił się nikły uśmiech, po czym pewnym krokiem opuściła swą komnatę na Białej Wieży.
***
Aidan potoczył wzrokiem po przybyłych. Siedzieli na ziemi, w małym kole, na dziedzińcu pałacowym. Czekali. Na co? Nie wiedział nikt.
Spotkali się dosłownie przed chwilą, poznali swoje imiona. Praktycznie się nie znali, a już niedługo mieli wyruszyć razem w podróż. Było ich sześcioro. Nie byli jakimiś wyjątkowymi ludźmi, nie licząc oczywiście Eoina, więc Aidan szczerze wątpił w powodzenie tej… misji. Na moment w jego sercu zagościła wątpliwość, czy aby dobrze zrobił przybywając tu. Mógł przecież siedzieć teraz bezpiecznie w domu, razem ze swoi bratem.
- Na co my tak właściwie czekamy? – mruknęła znudzona Opal, podnosząc z ziemi mały kamyczek i obracając go w palcach.
- Nie wiem. – odparł Amnhor zgodnie z prawda. – Kazali czekać, to czekamy.
- Świetnie. – burknęła niezadowolona. Najbardziej na świecie nie lubiła niepewności, a z racji, że była okropnie niecierpliwa, aż się w niej gotowało. Z jakiej racji mają czekać na tym dziedzińcu, jak jakieś kozy na nie wiadomo co?
Niestety, Opal już taka była; drażliwa i łatwo ją było wyprowadzić z równowagi. Zamiast tak jak inni nerwowo oczekiwać, ona miotała się wokoło, nie wiedząc co począć ze sobą.
I wtedy, kiedy poczuła przemożną ochotę zawrócenia do domu, ogromne, zdobione białe drzwi zamku zaczęły się otwierać, skrzypiąc przy tym głucho.
Cała szóstka zwróciła swe twarze ku pięknej, ubranej w śnieżnobiałą suknię kobietę, krocząca ku nim z gracją.
Arnon rozchylił szeroko usta w zdziwieniu i jednocześnie w zachwycie.
- Z taką kobieta mógłbym spędzić resztę życia. – szepnął cicho.
Na jego nieszczęście Eoin to usłyszał.
- To Wielka czarownica Oonagh, baranie. Wątpię, byś był jej godny. – skarcił go.
- Skąd ja to niby miałem wiedzieć? – obruszył się Arnon.
Mag tylko przewrócił oczami i zwrócił swą twarz ku Czarownicy, która właśnie stanęła przed nimi. Na jej twarz wpłynął nikły, acz szczery uśmiech. Potoczyła wzrokiem po zebranych.
Nie spodziewała się, że będą tak młodzi i niedoświadczeni. Kiedy teraz na nich patrzyła nie mogła sobie ich wyobrazić jako tych, którym miała oddać w pieczy Serce Yrael. W tej chwili żałowała, że to Magia dokonała tego ważnego dla całego kraju wyboru, lecz z drugiej strony, któż mógłby wybrać mniej trafnie? Oonagh wyczuwała coś w tej szóstce. Patrząc na nich, jak stoją teraz przed nią, niczym prawdziwi bohaterzy z legend, z zaciętymi minami i oczami patrzącymi na nią z niecierpliwością, jej serce zapałało nadzieją. Magia nie mogła wybrać lepiej.
***
Aidan nerwowo szarpał rękaw skórzanej kurtki, krocząc, wraz z pozostałymi, za Czarownicą. Kompletnie pogubił się w tym, co się wokół niego działo. Niewiedza zżerała jego umysł od środka. Tyle by chciał już wiedzieć; jakie jest ich zadanie, kiedy w końcu wyruszą? Te pytania nadal pozostały bez odpowiedzi. Oonagh jedynie kazał im udać się za nią, co teraz czynili. Ile jeszcze tak będą trzymać ich w niepewności? Każdy był spięty i zdenerwowany. Westchnął ciężko, kiedy stanęli przed potężnymi pozłacanymi drzwiami.
- Spokojnie. – usłyszał obok siebie głos brata. Owen przyjacielsko klepnął go w ramię, chcąc dodać otuchy, mało to jednak dało, gdyż sam był zdenerwowany.
Wartownicy otworzyli ciężkie wrota. Przekraczając próg sali tronowej, czuli, że właśnie zakończył się pewien etap w ich życiu, a rozpoczął nowy, całkiem inny, niosący ze sobą różną przyszłość. Czy dobrą, czy złą? To się dopiero miało okazać.
Koniec rozdziału I. |
|