AdrianRz
Gość
|
Wysłany:
Nie 18:29, 18 Cze 2006 |
|
Rozdział 1
Wszyscy leżeli już na ziemi, tylko dwie osoby ostały się na nogach. Jedna podniosła wzrok
i zaszarżowała na przeciwnika...Ale, aby dowiedzieć się więcej musimy cofnąć się o kilka minut.
Naird wchodząc do gospody miał odegrać scenkę, która powtarzał w każdej karczmie. Popchnął silnie drzwi karczmy i przeszedł przez próg dumnym krokiem.
-Kto wygra ze mną w uczciwej walce otrzyma wór złota! – Wykrzyczał donośnym głosem. Wszyscy w gospodzie momentalnie odwrócili się w jego stronę.
-Co takiś dumny? - Krzyknął ktoś i wystąpił z tłumu. Był to zwykły zagorzały wielbiciel alkoholu, który chciał dorobić się tylko pieniędzy, więc nie będę go dokładniej opisywał. Wyjął drewnianą pałkę zza pasa i zaczął biec w stronę Nairda, który czekał do ostatniej chwili. Płynnym ruchem wyjął miecz i błyskawicznie przyłożył prze
ciwnikowi do gardła. Pijak zaczął prosić o litość, a Naird uderzył go klingą miecza w głowę. Robiąc to nie czuł złości, na jego twarzy malowało się niezadowolenie i niesmak. Naird nie lubił zabijać,
bo byłaby to dla niego hańba. Po chwili wszyscy rzucili się na niego chcąc go pokonać. Ciekawe, czy chcieli pomóc przyjacielowi, czy tylko w ich głowach był gar złota? Naird wykonał mieczem szybki ruch oparty na okręgu. Wszyscy upadli na ziemię, odepchnięci impetem ataku. W karczmie stał tylko Naird i tajemnicza osoba, o której pisałem wcześniej. Teraz chyba nadszedł czas, aby opisać przeciwnika Nairda. Był normalnego wzrostu ubrany w długą czarna szatę z kapturem naciągniętym na twarz, ale ja wiem, że miał ciemne brązowe włosy i niebieskie oczy. Przy okazji opiszę Nairda, ponieważ jeszcze tego nie zrobiłem. Naird nie wyróżniał się strojem, wyglądał jak zwykły mieszczanin. Jedynie miecz Nairda rzucał się w oczy, błyszczał, mienił się jakby był z szafiru. Był półtoraręczny, nie tak słaby jak długi miecz i nie tak wolny jak miecz oburęczny. Był wysoki, miał brązowe włosy i szaro-zielone oczy. Nasz bohater, a raczej awanturnik zaczął biec w stronę mnicha, chcąc zaatakować z wyskoku. Tajemnicza postać zrobiła nadzwyczaj szybki unik i cios Nairda przeciął powietrze. Mnich uderzył przeciwnika kantem ręki w plecy przyspieszając jego upadek.
-Jak mogłeś być szybszy ode mnie?- Krzyknął Naird wstając z drewnianej podłogi. Mnich
nie odpowiedział, ale momentalnie pojawił się zza jego plecami. Naird jeszcze szybciej
się odwrócił, ale to nie wystarczyło, by uniknąć ataku. Mnich chwycił bohatera jedną ręką
za szyję i zaczął go dusić. Naird nie tracąc zdrowego rozsądku uderzył przeciwnika trzonkiem szafirowego miecza w brzuch, co spowodowało osłabienie uchwytu, na, tyle, aby Naird mógł się z niego wyrwać. Mnich denerwując się uderzył z całej siły w miecz Nairda wytrącając
mu go z ręki. Bohater nawet nie obejrzał się na wytrącony miecz, ale wykorzystał wściekłość przeciwnika. Pochwą miecza podciął mu nogi, a gdy ten upadł na ziemię przyłożył mu sztylet to gardła.
-No dalej zrób to, przecież wiem, że chcesz mnie zabić! Wiem, że jesteś złą osobą.
-Powiedział mnich.
-Nie jestem zły, po prostu lubię się niekiedy zabawić.- Odpowiedział Naird odrzucając sztylet i pomagając wstać przeciwnikowi.
-Jak się nazywasz? Ja jestem Naird syn Elana Wypędzonego, ale nie jestem taki jak ojciec.
-Dlaczego nic nie mówisz?- Zapytał Naird mnicha.
-Bo kopnąłem w parapet ćwicząc sztuki walki i mnie tak noga boli, że…- powiedział po chwili i niespodziewanie skończył.
-Zabawny jesteś, wyjawisz mi swoje imię?- Zapytał Naird.
- Jestem Zior, jeśli musisz wiedzieć.- Odpowiedział mnich, znaczy Zior.
-Byłeś równie szybki jak ja. Jak osiągnąłeś taki stan?
-Po prostu machałem rękami na oślep, a szybkość, to może zawdzięczam temu bólowi
w nodze.
-Wiesz, co, aż tak dziwnej osoby nigdy nie spotkałem.
-No to, co, idziemy gdzieś, czy będziemy tak stać?- Powiedział Zior zbliżając się do drzwi.
-Co, ja mam z tobą iść, a niby gdzie?
-Na przykład do legendarnego źródła niekończącej się wody.
-To dobra propozycja, ale przecież nikt jeszcze tam nie dotarł.
-Wiem o tym, ponieważ to jest propozycja nie do odrzucenia.
Wychodząc z gospody Naird omiótł wzrokiem wnętrze i zamknął za sobą drzwi. Na zewnątrz zaczął wstawać nowy dzień.
- A wiesz, dokąd my mamy dokładnie iść? – Zapytał Naird z ciekawością.
-Na zachód, a może to było na wschód?- Zastanowił się Zior.
-Co ty nawet nie wiesz gdzie to jest?
- A skąd mam niby wiedzieć przecież tam nikt nie był, ale według legendy powinno to być
na wschodzie.
-No to naprzód, znaczy w prawo.
Idąc ulicami budzącego się miasta mijali podobne do siebie szare budynki.
-Nie lubię miast one są takie symetryczne. W miastach wszystko jest takie same. O mój wujek Amaso to dobrze postępuje z miastami. – Powiedział Zior.
Naird nie słyszał tego, ponieważ rozmyślał nad losami wspólnej wędrówki.
-Mam pytanie, dlaczego poświęciłeś życie arystokraty, dla bycia awanturnikiem?- Zapytał Zior przerywając rozmyślania Nairda.
-Nie lubię rozmawiać o moim pochodzeniu, bo musiałbym mówić jak wysoko jestem urodzony i jaką mam bogatą rodzinę, oraz jej historię – Powiedział Naird - A czy nie jestem najlepszym awanturnikiem, a poza tym życie bogacza jest takie nudne.
-Jak osiągnąłeś takie umiejętności w walce?
-Dowiesz się w swoim czasie, a co to przesłuchanie straży, czy co?
W jednym z osiedli dzieci grali w piłkę. Nagle przez okno zaczęła krzyczeć jakaś starsza osoba, przeganiając dzieci. Naird z całego serca współczuł dzieciom, ale nie wiedział jak może im pomóc. Po chwili wpadł na pomysł.
-Przepraszam, czy mogłaby pani nie krzyczeć na te dzieci? – Zapytał Naird.
-A będę krzyczeć, nikt mi tego nie zabroni.- Odkrzyknęła staruszka, co ja piszę przeganiaczka.
-Sama pani się o to prosiła. – Powiedział Naird wyjął łuk i wypuścił strzałę, która przebiła rękaw przeganiaczki przybijając go do ściany.
-Będzie pani jeszcze krzyczeć na te dzieci?
-Ja mam krzyczeć na takie kochane małe dzieci.? Nigdy już tego nie zrobię!
-To lepiej niech pani uważa, bo mogę wrócić.
Naird niezbyt dobrze się czuł, wiedział, że to i tak nic nie da.
-No wreszcie wyjście z tego zapyziałego miasta.- Krzyknęli prawie jednocześnie na widok bramy miejskiej. Przechodząc przez bramę miejską, byli bardzo uradowani. Dopiero teraz mogli zauważyć zjawisko dziwnej mlecznobiałej mgły unoszącej się wokół miasta.
Nie zważając na nią poszli dalej drogą. Po dłuższej chwili, dotarli do jakiś zabudowań.
-O jest tabliczka, może dowiemy się gdzie dotarliśmy-powiedział Naird.
CMENTARZ MIEJSKI
-Co miejski cmentarz, jakim cudem my tu trafiliśmy?- Zapytał Zior.
-No właśnie nie wiem.- Powiedział Naird popychając furtkę cmentarza, która zaskrzypiała złowieszczo. Cmentarz zajmował małą powierzchnię, po bokach stały nagrobki, a środkiem wiodła ścieżka prowadząca do krypty. Podeszli z zaciekawieniem do grobowca. Na drzwiach widniał napis
Tu spoczywa B. Aksńiźereb.
Spoczywaj w spokoju o Pani z rodu Agraf
Uczcijmy twoje życie napisem wyrytym w metalu
Czas dla ciebie przestał biec
Byłaś piękna i dostojna niczym kruk
Każdy z nas jest z takiej matki dumny
O wspaniała arystokratko
Kto miał lepszą matkę niech podpisze się tu
Synowie.
-Ciekawe, co nas tu ściągnęło?- Powiedział, Naird przecierając napis na grobowcu. Oczyszczony z kurzu napis zaczął coraz mocniej świecić.
-Co do diabła!- Krzyknął Zior zauważając podejrzane światło. Po tych słowach, wokół grobowca nastąpił duży wybuch energii magicznej, który zwalił z nóg bohaterów. Po tym wybuchu ziemia zaczęła się trząść. Niektóre z nagrobków pękły pod wpływem trzęsienia ziemi. Naird chciał wstać z ziemi, ale odrzucił go kolejny wybuch energii. Nagle ziemię przebiła ręka, chwytając Nairda za ramię. Naird obejrzał się z przerażeniem w oczach na rękę, która go trzymała. Wyjął sztylet i szybkim ruchem odciął trupią dłoń od nadgarstka, ale ręka wciąż go trzymała. Naird z ogromnym obrzydzeniem chwycił rękę i ją odrzucił. Po tym niezbyt przyjemnym, acz bardzo pouczającym doświadczeniu Naird i Zior od razu wstali
z cmentarnej ziemi. Spod ziemi zaczęli wychodzić następni nieumarli. Dla bohaterów, był
to bardziej obrzydliwy, niż przerażający widok. Wyobraźcie sobie jakby szło na was ciało
z mózgiem i wątrobą na wierzchu, oraz ciągnącymi się jelitami, a od zapachu nawet najbardziej wytrzymały mógłby zwymiotować.
-Trochę ich dużo.- Powiedział Zior ze śmiechem.
-Jak ty w takiej chwili możesz się śmiać?- Zapytał Naird ze zdziwieniem i lekko wyczuwalnym przerażeniem w głosie.
-A, co nie można?
Nieumarli coraz bardziej zbliżali się do bohaterów. Naird nie wytrzymał narastającego napięcia i przeciął mieczem pierwszego truposza. Jego miecz pokrył się zielono-żółtą wydzieliną, na pewno nie była to krew. Po odcięciu górna połowa ciała ciągle pełzła
na bohaterów. Wtedy Zior wyjął coś z kieszeni i rzucił tym w pierwszego lepszego zombie. Truposz od razu rozsypał się w proch, lecz na jego miejsce wyszedł następny. Zior
nie nadążał z niszczeniem kolejnych ożywionych ciał. Naird robił jakieś ruchy dłonią
w powietrzu wyglądało to na jakąś inkantację. Po chwili w środku cmentarza pojawił się słup ognia, poszerzał się i trawił ogniem kolejnych nieumarłych. Po tym widowiskowym czynie Naird padł nieprzytomny. Zior wycofał się do towarzysza i niszczył kolejnych wrogów. Niebo pokryło się różem wschodzącego słońca. Nieumarli zaczęli napierać jeszcze silnej. Zior ostatkiem sił powstrzymywał żywe trupy.
Zaczęło wstawać słońce, na ziemię podały pierwsze promienie słoneczne. Nieumarli,
na których padło światło, momentalnie rozsypywali się w proch. Po chwili cały cmentarz, był oczyszczony od przeciwników. Naird powoli dochodził do siebie, po nagłej stracie energii.
-Od, kogo nauczyłeś się czarów?- Spytał Zior
-A nie widać? Żaden doświadczony mag nie dałby tyle energii do jednego czaru. Jestem czarodziejem samoukiem.- Powiedział Naird wyjaśniając sytuację. -A ty, czym pokonałeś tych nieumarłych?
-Używam specjalnej broni łowców nieumarłych, błogosławionych szpilek- Powiedział Zior wyjmując jedną z tych szpilek. Miała długość zwykłej szpilki, czyli ok. 3cm, ale była chyba ze złota i biło od niej jasne światło widoczne nawet w dzień.
-Co teraz zrobimy?- Zapytał Zior.
-Może zbadamy wnętrze tego grobowca?- Zaproponował Naird.
-Ale, przecież wtedy będziemy świętokradcami.
-Nie, my chcemy tylko zobaczyć wnętrze, a nie coś zabierać.
-No dobrze, w ostateczności mogę tam wejść.
Po tym burzliwym dialogu bohaterowie podeszli do grobowca. Naird zaczął szukać jakiejś klamki, albo przynajmniej dziurki od klucza.
-Do diabła, nie ma jak tam wejść.- Powiedział Naird lekko sfrustrowany.
-Pozwolisz?- Zapytał Zior. Naird osunął się, a mnich kopnął z ćwierć obrotu w drzwi, które wyleciały z zawiasów.
-No i proszę o to przejście- Powiedział Zior z zadowoleniem. Wchodząc do grobowca, bohaterowie poczuli wręcz powalające z nóg gorąco.
-Ile tu pająków, jak one mogą wytrzymać w takim zaduchu?- Zapytał Naird, lecz nie uzyskał odpowiedzi.
-Ten grobowiec to robota krasnoludów, dodatkowo zapieczętowany runami i czarami
ich magów, a krasnoludzkich czarów nie da się złamać.- Powiedział Zior chwaląc się wiedzą, która i tak nie przydała się bohaterom. Cały grobowiec był stworzony z metalu, a na ścianach były misternie wykonane scenki rodzajowe. Na końcu grobowca stal tron ze złota, na którym siedział szkielet w władczej pozie. Cała sala wypełniona była kosztownościami.
-No to, co wychodzimy?- Zapytał Naird i wykonał niezauważalny dla ludzkiego oka ruch ręką.
-Patrz, jaka mam pamiątkę.- Powiedział, Naird po wyjściu z grobowca i wyciągnął złota koronę z rękawa. Korona momentalnie zniknęła w obłokach kruczoczarnego dymu.
-Przecież mieliśmy nic nie wynosić z grobowca.- Powiedział Zior z przerażeniem w głosie.
-Ale i tak nic nie zyskaliśmy. Widać, krasnoludy naprawdę przyłożyły się do tworzenia tego grobowca i każdy przedmiot, który zostanie wyniesiony zostanie zniszczony.- Powiedział, Naird wyjaśniając sytuację.
-Nic nie rozumiesz. Teraz jesteśmy grzesznikami, a to może oznaczać duże kłopoty.
Po chwili na środku cmentarza pojawił się obłok białego dymu. Z dymu wyszło kilka osób. Wszyscy byli ubrani na czarno, z dodatkowy emblematem czaszki na płaszczach.
-A, więc znaleźliście mnie, ale jak?– Zapytał Zior z przerażeniem w głosie i dziwną obojętnością w glosie.
-Znaleźliśmy Cię, bo popełniłeś zły uczynek i teraz poniesiesz straszliwa pokutę. Powiedzieli razem, głosem zlanym w jedno. Ich głos i wygląd był dziwnie obcy, jakby nie należeli do tego świata. Każdy z dziwnych przybyszy wyjął sierp i oczekiwali na atak.
-Może odejdziemy jak oni będę tak stać?- Zapytał Naird ze znudzeniem.
-Oni tylko czekają na nasz nawet najmniejszy ruch.- Powiedział Zior.
Naird schylił się ku ziemi udając, że się poddaje i składa broń, ale siłą woli, albo raczej energią magiczną podniósł kamyk. Owy kamykiem przebił po kolei głowy napastników, którzy nawet nie zdążyli zaatakować.
-Kim oni byli, bo chyba coś do ciebie mieli?- Zapytał Naird.
-To członkowie zakonu łowców nieumarłych, do którego należałem.- Powiedział Zior
-No, no dowiedziałem się więcej o tobie. A dlaczego odszedłeś z zakonu, a może zostałeś wyrzucony?
-Sam odszedłem, ponieważ z normalnego zakonu mnichów-wojowników stał się bardziej okrutny. Odszedłem, gdy moi nauczyciele kazali mi zabić człowieka, który zmieniał
się w nieumarłego, a to przecież to nie jest możliwe, żywy nie może stać się nieumarłym. Odszedłem, więc z zakonu i jestem jak widzisz ścigany przez jego członków. Zostałem namierzony przez nich tym twoim złym uczynkiem, bo on się tyczył także mnie.
-Przykro mi, ruszajmy dalej.
-Co tobie przykro? To przecież było wszystko przez ciebie, nie wiem jak ktoś może z tobą wytrzymać.
-Ja tym bardziej nie wiem.
Wychodząc z cmentarza furtka ciągle skrzypiała, ale bohaterowie już na to nie reagowali, szli dalej do źródła niekończącej się wody. Idąc mijali pola zbóż, które w słońcu wyglądały jak żółte morze, albo może złoto. Na drzewach wciąż były piękne zielone liście. Bohaterowie maszerowali wiejską drogą z coraz mniejszym entuzjazmem. Po chwili ścieżka skręciła i się urywała. Bohaterowie weszli do lasu i szli w tym samym kierunku, co przed chwilą. Nagle zeskoczyła na nich z drzewa wiewiórka.
-Uważaj, ona może być niebezpieczna- Ostrzegał Zior.
-No chodź malutka weź orzeszka- Powiedział Naird dając wiewiórce orzeszka. Wtem wiewiórce zaczęły szybko rosnąć mięśnie, i zamieniać się w wiewiórkołaka. Co Ja piszę
w wiewiórkołaka, a co to niby jest? W wiewiórkołaka zmienia się osoba, gdy zostanie ugryziona przez wiewiórkę, lub innego wiewiórkołaka. Swe prawdziwe oblicze ukazują czując zapach orzechów (tak jest napisane w bestiariuszu). No, więc mała, niewinna, słodka wiewiórka zamieniła się w żądna krwi bestię.
-Świeże, mmmóóózzzgggiii- Powiedział wiewiórkołak.
-Świeże mózgi, myślałem ze to mówią zombie, a nie wiewiórkołak?- Spytał Zior
-To weź i się jej zapytaj- Powiedział Naird.
Wiewiórkołak zaatakował bohaterów, machnął swym morderczym ogonem i powalił przeciwników. Naird wstał i skoczył za plecy wroga. Wiewiórkołak momentalnie odwrócił się, a bohater wykonał salto w tył i przebił szafirowym mieczem serce bestii. Klinga miecza pokryła się brunatną krwią. Naird wytarł miecz o trawę, która momentalnie uschła. Krew wiewiórkołaka była kwasem, to szczegół, który chyba warto pamiętać. Gdy bestia zginęła Zior wstał z ziemi.
-Czuję, ze to jeszcze nie koniec- Powiedział mnich.
Po chwili z koron drzew nadleciała strzała. Naird przeciął ją na pół.
-Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację?- Spytał posiadacz szafirowego miecza, ale nie uzyskał odpowiedzi. Za chwilę nadleciała kolejna strzała, złapał ją mnich i złamał na pół
i odrzucił. Strzały zaczęły nadlatywać ze wszystkich stron, nie wiadomo było gdzie znajduje się strzelec. Bohaterowie wykonywali nadzwyczaj szybkie uniki, ale strzał coraz szybciej nadlatywały. Nagle Zior przyjął dziwna pozycję i wyskoczył na wysokość koron drzew. Zaczął kopać we wszystkie strony, któryś z ciosów dosięgnął strzelca, który spadł na ziemię. Naird jednym skokiem przemierzył odległość od strzelca. Szybkim ruchem wyjął sztylet przykładając przeciwnikowi do gardła.
-Chcesz mnie zabić, a jeżeli nie to pomożesz mi wstać?- Zapytał nieznajomy.
-A kimże ty jesteś?- Spytał wojownik, pomagając wstać przeciwnikowi.
-Jestem, Vognal najlepszy bard zatrudniony jako leśniczy w tym lesie.- Powiedział, Vognal. Był normalnego wzrostu miał jasne brązowe włosy i był ubrany w zielony strój zwykłego awanturnika.
-A, co taki niby wspaniały bard, robi jako leśniczy?- Spytał, Zior włączając się do dyskusji.
-Wszyscy chcą skorzystać z moich umiejętności.
-No wiesz wszystko to nam wyjaśnia- Powiedział Naird.
-Czy chciałbyś wyruszyć z nami do źródła niekończącej się wody?- Zaproponował Zior
-W czystej ostateczności- Powiedział pół żartem, pół serio Vognal.
-Dlaczego nas zaatakowałeś?- Spytał wojownik.
-Przecież zabiliście ta bezbronną wiewiórkę.- Poinformował ich bard wskazując na wiewiórkołaka.
-Ty dobrze się czujesz?- Zapytał mnich i popukał się palcem w czoło.
-Uspokójcie się.- Powiedział, Naird z poważną miną.- Widzę, że się niezbyt lubicie.
-A, kto pozwolił ci dowodzić nami?- Spytał niemal jednocześnie Zior i Vognal.
-Po pierwsze dzięki mnie jest ta drużyna, a po drugie, kto chce być przywódcą?- Nastąpiła niemal namacalna cisza. –No właśnie, a więc ja powinienem nim być.
-Chyba ma częściowo rację- Szepnął Zior do Vognal
-To ruszamy- Zarządził Naird
-Ale przecież my ciągle idziemy.- Zauważył mnich.
-Trafna uwaga, ale nie udzieliłem ci głosu.- Powiedział dowódca.
-A, co to u Ciebie jest jak w wojsku?- Spytał bard.
-No może trochę przesadziłem.- Powiedział Naird.
-Trochę to zbyt małe słowo.- Powiedział Zior.
-Ja też tak uważam.- Powiedział Vognal.
-Dobra, możemy skończyć tę dyskusję?- Spytał wojownik kończąc rozmowę.
Leśną drogę przebijały powykręcane korzenie drzew. Niekiedy drogę przebiegła młoda sarna. Nagle na drzewo przyleciał śnieżnobiały kruk, który bacznie przyglądał się bohaterom. Każdy, kto spojrzałby w tej chwili na Vognal widział, że jego twarz była tak samo biała jak
i ten kruk. Bard o mało nie stracił przytomności.
-Co Ci się stało?- Spytał Naird.
-Tym krukiem jest czarownik, którego przez przypadek uwolniłem. On ścigał mnie przez wiele krain, ale widzę, że i tutaj mnie znalazł. Wy nie wiecie jak to jest, nie ważne, gdzie
się udam on wszędzie mnie znajdzie. Wszędzie rozumiecie? Wszędzie!!- Krzyczał Vognal
nie mogąc opanować przerażenia.- Uciekajcie póki jeszcze macie szanse!
-Nigdy Cię nie opuścimy.- Krzyknęli razem Naird i Zior.
Po chwili kruk sfrunął na ziemię. Dowódca wyjął szafirowy miecz i razem z mnichem zaatakował kruka. Gdy bohaterowie niemal już dosięgnęli kruka, odrzucił ich potężny wybuch energii. Kiedy Naird i Zior upadli na ziemię, zostali oplecieni przez korzenie drzew. Bard zaczął uciekać, ale gdy zauważył leżących przyjaciół, którzy się dla niego poświęcili, odwrócił się, aby stawić czoło przeznaczeniu. Vognal skoncentrował się i usunął całkowicie przerażenie ze swojego umysłu. Wyjął łuk, zawiesił wygodniej kołczan. Przeciwnicy stali na polanie w ich policzki uderzał ciepły wiatr, no może krukowi w dziób. Zastanawia mnie tylko fakt skąd w lesie był wiatr, ale pozostawmy to pytanie bez odpowiedzi. Kruk nie atakował, jakby na cos czekał, ale na pewno nie na atak. Bard zaczął strzelać do kruka. Żadna ze strzał nie trafiła w kruka, ale każda z nich wbijała się w ziemie, aż po lotkę. Vognal coraz szybciej wypuszczał strzały i napinał do granic wytrzymałości cięciwę łuku, lecz bez skutku kruk poruszał się szybciej. Kruk podniósł skrzydło, z którego spadło jedno pióro. Ziemia, na którą spadło pióro momentalnie zamarzła. Opoka lodu zaczęła się rozszerzać i pokryła ciało barda. Vognal mógł tylko ruszać głową. Kruk dumnym krokiem dodreptał do strzelca i usiadł mu na ramieniu.
-Dlaczego mnie atakowałeś?- Przemówił kruk.
-Przecież to ty mnie ścigałeś.- Odpowiedział bard z ogromnym przerażeniem.
-Ja miałem Ci przekazać wiadomość, przecież nie myślisz, ze mógłbyś wezwać tak potężnego maga, jakim jestem.
-Ale jak brzmi ta wiadomość?
-Niedługo na wasz kraj napadnie wiele armii, a w krytycznym momencie wasz kraj zaleje armia nieumarłych. Z każdym waszym poległym ich armia będzie silniejsza, by ich zniszczyć będziecie musieli zabić ich króla. Uda to się tylko komuś z królewskiego rodu, inni zawiodą.- Powiedział kruk i odleciał na północ. Vognal stał jeszcze przez chwilę zastanawiając się nad słowami przepowiedni.
-A, może byś nas uwolnił.- Krzyknął Zior.
Czary białego kruka przestały działać jedynie na strzelca. Bard podszedł i uwolnił mnicha i podszedł do Nairda chcąc mu pomóc.
-Mi nie trzeba pomocy, a zwłaszcza od Ciebie.- Powiedział wojownik. Skoncentrował się, a korzenie oplatające jego ciało zajęły się ogniem. Gdy spłonęły Naird wstał i strzepał popiół ze swojego ubrania. Vognal opowiedział przyjaciołom przepowiedni, a oni zapuścili się w rozmyślaniach. Gdy bohaterowie mieli już ruszać w dalszą drogę, pośrodku polany otworzyło się tajemne przejście. Bohaterowie podeszli do nowo otworzonego przejścia z zaciekawieniem. Był to tunel kierujący się w głąb ziemi.
-Schodzimy?- Spytał dowódca.
-Tak-Odpowiedział strzelec.
Bohaterowie spojrzeli na Ziora.
-Oczywiście.- Powiedział z uśmiechem na twarzy.
Bohaterowie zeszli po drabinie na dół. Szli długim korytarzem w milczeniu. Towarzysze byli spięci, ponieważ wiedzieli, ze na końcu korytarza będzie czekało na nich niebezpieczeństwo. Pochwali doszli do metalowych drzwi. Naird popchnął lekko je popchnął i wszedł razem z towarzyszami do sali oświetlonej pochodniami. Nagle cienie bohaterów z podłogi pojawiły się przed nimi jako ich kopie. Cienie wiedziały to samo, co bohaterowie i każdy blokował ich ataki, później wprowadzał szybką kontrę. Wojownik podniósł rękę, z której wyleciało kilka kul energii i cienie momentalnie zniknęły.
-Nie martwcie się one już nie wrócą.- Powiedział Naird.
-Czekaj musimy odpocząć.- Powiedział mnich.
-Wy chcecie tutaj odpoczywać, tutaj jest niebezpiecznie, gorsze potwory mogą nas zaatakować w trakcie snu.- Powiedział dowódca.
-No to może lepiej pójdziemy?- Spytał Vognal niechcący zarządzając dalszą wędrówkę.
Idąc dalej bohaterowie byli bardziej uważni. Nagle na ich drogę wypełzł wąż. Gad miał na oko 10 metrów długości i maił zielone łuski. Naird wyjął miecz i skoczył na węża chcąc przebić mu głowę. Gdy sztych miecza miał już skosztować czaszki gada temu łuski przybrały metaliczny kolor. Naird w ostatniej chwili zaniechał ataku. To wystarczyło, aby wąż go odrzucił. Dowódca został odrzucony na ścianę, a jego towarzysze dalej atakowali gada. Ich ataki nie przynosiły skutku, ponieważ to nie był wąż, a metamorf. Metamorf może zmieniać, w co zechce, a teraz jego łuski stały się najbardziej wytrzymałym stopem na świecie. Widać, ze jakieś zaklęcie każe mu pozostawać w stałej postaci, bo mógłby zamienić się w trujący gaz zabijając wrogów. Metamorfy naprawdę trudno spotkać, a jeszcze trudniej je zabić. Bohaterowie ostatkami sił powstrzymywali wroga.. Naird wstał z ziemi. Jego twarz nie wyrażała wściekłości, ani gniewu. Wojownik był nienaturalnie opanowany. Jego oczy zmieniły kolor z zielono-szarego na jasno niebieski, na kolor, który przypominał lód. Naird oparł klingę miecza o ziemię. Wokół jego postaci wytworzyła się jasna błękitna poświata. Nagle na jego ubraniu zaczęły pojawiać się bijące jasnym blaskiem niebieskie łuski. Jego zbroja wyglądała jakby była z lodu, ale była twardsza, o wiele twardsza. Naird podniósł wzrok i wyprostował się stając w pełnej zbroi łuskowej. Wojownik zaczął iść dumnym krokiem w stronę wroga. Metamorf zauważył zbliżające się niebezpieczeństwo i zaczął pluć kwasem, na przemian z ogniem w stronę bohatera. Naird nawet nie zwolnił kroku, gdy atakował go przeciwnik. Gdy odległość wojownika od jego pługowego wroga, w szybkim tempie się zmniejszała. Naird po chwili niespodziewanie stanął metr od przeciwnika. Bohater wbił szafirowy miecz w podłogę. Klinga weszła w kamień tak łatwo jak rozgrzany nóż w masło. Nagle ziemię zaczęły przebijać lodowe sople poważnie raniąc metamorfa. Przeciwnik został otoczony soplami, jego ogon i łapy, które wytworzył w trakcie ataku soli zostały przybite do ziemi i metamorf, na miał szansy na ucieczkę. Naird spojrzał na metamorfa i jego obojętność w oczach zmieniła się w olbrzymi smutek. Wojownik mocniej wbił miecz w ziemię i ostatni największy sopel przebił głowę gada pokrywając się krwią. Ciałem metamorfa wstrząsnęły pośmiertne konwulsje. Naird schował miecz, po tym czynie jego błękitna zbroja zniknęła, a on pozbawiony sił upadł na ziemię nieprzytomny.
Ps. Wbijcie się na www.masterlandia.fora.pl
|
|
|