Atrox
Nowy Talent
Dołączył: 09 Maj 2008
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany:
Pią 19:32, 09 Maj 2008 |
|
"Nasze życie jest tym, co zeń uczynią nasze myśli."
Marek Aureliusz.
Przyszła. Jednak przyszła. Tysiące innych spraw na głowie, a jednak tu jest. Ciekawe ile już czeka na tym wydupiu w środku nocy? Przynajmniej nie musze się tłumaczyć. Tylko prawdziwy ziemniak nie wyczułby tego węzła. Stara fabryka, zamknięta od paru ładnych lat na cztery spusty, odwiedzana przez ćpunów i bezdomnych. Syf, kiła i mogiła, a jednak to czuję. Ona też. Rezonans niezidentyfikowany, ale to jest tutaj. No dobra, im szybciej tym lepiej.
Gdyby nie te tory kolejowe za mną i pociągi skm-ki, pewnie byłoby słychać moje tupanie po tym pustym, betonowym placu. Te szare mury i gruzowiska przyprawiają o dreszcze. Kiedyś musiało kręcić się tutaj sporo ludzi, a za Gierka produkcja taboru szła pełną parą. I na zachód, zrobić i wysłać na zachód. Dzisiaj to tylko wspomnienie. Zostały tylko te pustostany i masa bezrobotnych, stłoczonych w blokach. Pomyśleć, że spędzili tu najlepsze lata swojego życia.
-No jesteś wreszcie, co tak długo?
Pięć minut spóźnienia i za długo. Niecierpliwa, posępna, blada brunetka w Gotyckim wdzianku pełnym białych koronek i srebrnych ozdóbek. Zero emocji, zero chęci do życia. Cała Anka.
-Sory, musiałem się z imprezy urwać.
-Widać. Czy robisz coś jeszcze poza imprezowaniem i odsypianiem?
-Wiele rzeczy. Nie rozkminiam, jak ty, istoty życia i śmierci, żeby się niepotrzebnie nie wpędzać w doła.
-A szkoda, może byś trochę spoważniał i szanował ludzi, za czas, jaki dla ciebie poświęcają w ciągu swojego życia.
-Daj se już siana, pięć minut w jedną, pięć minut w drugą, świat się nie rozsypie, przynajmniej nie tak szybko jak myślisz ty i cała twoja grupa truposzy.
-Wojtek, nie podniecaj się tak bo ci stanie. Przyszedłeś się wyzywać, czy wyciągnąć stąd trochę soczku? Wrócimy do tego jeszcze, ale zróbmy najpierw swoją robotę zanim nakryją nas smerfy i ciemniaki. Mam nadzieję, ze czujesz ten węzeł.
-Pewnie, daj mi chwilę…
Czułem to przed chwilą. To rezonans zawirowań wpływał na moje myśli. Zawsze współczułem tym biedakom, ale czemu akurat teraz. Nie pierwszy raz widziałem ofiary transformacji systemu, nie mogące się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Całe ich życie trud, ciężka praca…
-coś mam…
To wszystko się skończyło, nagle legło w gruzach, terapia szokowa. Legło w gruzach…
-Tam. W tym na wpół zawalonym bloku po prawej.
-Świetnie. Myślałam, że w Ordo Hedonis używacie magyi tylko do wspomagania prochów.
-To też. Jak będziesz chciała, to cię nauczę.
-Sory, nie skorzystam.
Podeszliśmy do sterty gruzu tam, gdzie kiedyś było wejście. Cegły i beton rzucone na kupę między ocalałe fragmenty ścian przesłaniały wszystkie tajemnice tego miejsca.
-dla mnie żaden problem- wyrzuciła Anka. –To już długo leży, powinno się dawno rozsypać.
Z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki wyjęła srebrny kielich, łańcuszek i karty. Mortycjanie nie ruszają się nigdzie bez tarota. Położyła łańcuszek, jego środku kielich, a wokół rozłożyła karty. Mamrotała coś pod nosem przez chwilę. Zawirowania wokół niej i gruzowiska stały się intensywniejsze. Nagle skończyła. Wszystko wróciło do normy.
-Twoja kolej. Jak za ciężkie, walnij porządnie. Tak stare i zużyte materiały budowlane kruszą się pod byle czym.
-Nie mogłaś dokończyć formuły?
-Jeszcze mnie tak nie pogrzało, a ty chyba mało wiesz o rękawicy.. Jakbym przesmażyła efekt roty, to ściągnęłabym na siebie niezłe echa, a może nawet ciszę. Owszem dałoby się, ale nie w tym miejscu, nie tutaj. Pomimo obecności węzła rękawica jest wciąż gruba., technole dbają o swoje siedziby.
To o tym gadał. Jaro na bibce u kruchego. Rękawica, paradoks, echa. Jeżeli czyniąc magyię chcesz zbyt ostro zmienić rzeczywistość, to licz się z tym, że ona będzie się przed tym bronić. Bez słowa zacząłem kruszyć i odrzucać kawałki gruzu.
- Czemu w takim razie cię nie kopnęło?- spytałem, żeby przerwać na chwilę
- Widzisz, to jak wyciągnięcie puszki browca spod płaszcza. Mogło jej tam wcześniej nie być, ale mogłam ją kupić, ukraść, uzyskać w sposób zgodny z zasadami bieżącej rzeczywistości i jej paradygmatu. Jak dobrze wiesz, taka magyia jest przypadkowa, paradoks cię nie trzepnie. Nagłe pojawienie się, ot tak znikąd, puszki z browcem w twoim ręku zakłóca paradygmat, szczególnie jeżeli obserwuje to zwykły ziemniak. Bieżącą rzeczywistość tworzymy wszyscy, nawet oni. Wracając do tego nieprzemyślanego, wulgarnego efektu: nie ma on prawa zaistnieć. Twoja wola musi być naprawdę pewna i silna, by efekt był stabilny i nie ściągnął niepotrzebnych wyładowań. Dokonując rozkładu gruzu nie chciałam, żeby nas pacnęło. Dlatego wracaj do roboty. Musimy dostać się do piwnic.
Wróciłem szybko do odgruzowywania. Jak na pomyloną gotkę była całkiem mądra. Kiedy zniszczyłem kawał starej kolumny, odsłoniły się przed nami schody prowadzące w dół. Zeszliśmy nimi bez słowa. Było ciemno, więc zapaliłem zapalniczkę. Niewielki promień światła ukazał nam stertę walających się po podłodze gratów. Żelazne, pordzewiałe rury i resztki jakiś narzędzi pasowały do odrapanych ścian po bokach i wyrwanych z zawiasów drzwi leżących w poprzek korytarza. Było mi zimno, czułem zapach rdzy i stęchlizny. Ech, Anka pewnie czuła się jak u siebie. Ruszyła przodem, zaprowadziła mnie do ostatniego pokoju na końcu. W środku znajdowała się nieczynna toaleta. Na ten śmierdzący kibel nie odważyłem się nawet spojrzeć. Patrzyłem więc na resztki stłuczonego lustra i pordzewiały zlew, w którym zebrała się woda.
-Mamy haust. Masz coś żeby przelać? - Spytała się. Gdyby nie emanująca kwintesencja tego miejsca, pewnie słusznie uznałbym pomysł za co najmniej bez sensu.
-dobra, ale potem dzielimy się tym haustem po połowie.
-jeżeli wytrzymasz…
Nie wiedziałem o co jej chodzi, ale i tak przelałem wodę ze zlewu do pustej buteleczki po ćwiartce czystej. Teraz tylko się zmyć po cichu i będzie ok.
-Są tu.- Powiedziała nagle Anka.- Spadamy, zanim nas nakryją. Nie możemy pozwolić by znaleźli węzeł.
Wyskoczyliśmy z pokoju, i daliśmy w długą na górę.
-Schyl się!
Kucnęliśmy. Resztki ścian osłoniły nas przed światłami latarek. Spora grupa policjantów patrolowała teren. Po kilkunastu minutach rozeszli się i znów było ciemno. Żeby tylko nie było facetów w czerni. Kiedy powiedziałem, że musimy zawalić wejście, Anka znów wyciągnęła łańcuch i zaczęła szeptać formułę. Jak tylko skończyła, najbliższa kupa gruzu zawaliła się do środka zasłaniając przejście.
-Dewianci rzeczywistości, poddajcie się!- usłyszałem głos z megafonu.-A wyjdziecie z tego żywi! Walka jest bezcelowa! Jesteście otoczeni!
A więc nas mają. Nagle zza rogu przeciwległego budynku wybiegło 4 mężczyzn w czarnych uniformach antyterrorki. Bez odznaczeń, bez wyróżnień. Wszyscy tacy sami, nasłani by nas zneutralizować, jak to mówią. Mamy chwilę czasu, tak, czuję. Dwie minuty i czterdzieści sekund. Za mało.
-Anka, przysmaż ich! Ja nas wyciągnę.
Kroki stają się wolniejsze, moje słowa rozwlekłe. Pięć minut. Za mało. Świat się rozmywa, widać każdy najmniejszy ruch mięśni. Oddechy sprawiają wrażenie głębokich, chociaż wróg wyraźnie biegnie. Dziesięć minut. Mało. Sprawdzam kieszeń. Ekstaska, z braku laku i to dobre. Obraz wyostrzony. Faceci płyną w powietrzu, powoli, w naszą stronę. Anka skończyła. Chwytam jej rękę i w długą! Zanosi się na burzę. Muszę jeszcze przyspieszyć. W powietrzu widać powolne opadanie pojedynczych kropel, wolniej od płatków śniegu, oraz długie wyładowania elektrostatyczne w chmurach. Lepiej nie będzie. Przede mną mur. Nie po to uprawiam Parkour, żeby takie byle co mnie powstrzymało. Jeden skok jesteśmy poza terenem fabryki. 60 metrów od torów i pospieszny po prawej. Za trzy sekundy przetnie nam drogę. Będzie akurat, tylko muszę pobiec szybciej. Sekundy płyną wolno. Jedna. Kapnęli się, że uciekliśmy. Druga. Szukają nas. Nie wiedza, co zaszło. Trzecia. I poszło. Tuż za plecami ryknął pędzący ekspres. Zwalniam.
Dalej biegliśmy normalnie, schowaliśmy się za drzewami i doszliśmy spokojnie do bocznej ulicy.
-niezła akcja, aż dziwne, że cię nie trzepnęło.
-nie miało jak. Przecież nawet nas tam nie było. Zwykłe tąpnięcie, ot co.
I całe szczęście, bo mielibyśmy przesrane.
-A jednak, gadasz jak nawalalony! Chodź do mnie, mieszkam blisko. Musisz to spokojnie przeczekać jakiś czas. I bez numerów.
-dobra. Co rozkażesz.
Chwiałem się na nogach. We łbie mi się kołatało jak po niezłej bibie. I to cholerne tykanie nie dawało mi spokoju. Dobrze, ze Anka była obok. Po hausty zawsze będzie można wrócić, jak tylko sprawa ucichnie.
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|